Strach się bać…
Marian Jedlecki
Drodzy Państwo
Co i rusz słyszymy, jesteśmy informowani czy stawiani przed faktami dokonanymi przez naszych dysydentów. Często przyjmujemy pomysły z humorem, niedowierzaniem czy strachem o dzień kolejny. Jednym słowem strach się bać. Owszem, mamy weekendowe wojsko, ale brak dowódców wysokiego szczebla, bo niejaki Antoś bał się wysiudania ze swojego stołka, więc zezwolił większości z nich przejść w stan spoczynku – jak kulturalnie zostało to nazwane. Aliści dalej nie brak w naszej Przenajświętszej Rzeczypospolitej dalszych „genialnych” pomysłów. Był już pomysł obrony polskiego nieba za pomocą tysiąca dronów, a skończyło się na zakupie kliku przestarzałych samolotów Made in USA – F 15. Trochę to za mało, jak na nasze apetyty mocarstwowe. Podobnież kiełkuje postulat broni jądrowej dla Polski, oczywiście w ramach koncertu życzeń.
Co w takim razie może być propozycją w następnych tygodniach Nowego Roku, wolę nie myśleć. Na wszelki wypadek nie podsuwajmy żadnych dalszych pomysłom naszym „cywilnym wojskowym”. Minusem całej sprawy jest po pierwsze primo – nie wiadomo skąd by taka broń wziąć i po drugie primo – nie wiadomo co z nią można by zrobić. Ową broń musiałby ktoś nam sprezentować, bo nawet prosta elektrownia jądrowa jest poza naszym zasięgiem, a co tu mówić o bombie. Może znajdzie się jakaś stara zardzewiała, zawilgocona albo wycofania? To może moglibyśmy wziąć ze złomowiska, jak to robimy z czołgami i innym śmieciem militarnym. Gorzej z pytaniem, co moglibyśmy z nią zrobić. Prawdę mówiąc nawet jako „bywszy” wojskowy nie wiem jak taka bomba wygląda, ale tak sobie myślę, że nie jest ładna, a rodzime oddziały ułanów z głowicami końskimi lepiej prezentują się bez głowic jądrowych.
Z tymi naszymi ciągotkami mocarstwowymi też jest checa.
Za czasów Układu Warszawskiego w ramach tzw. „teatru wojennego” pod dowództwem sowietów, przypadł nam honorowy udział zaatakowania Danii. Obecnie wszystko się zmieniło, bo okrętów wojennych mamy zbyt mało, nawet do zaatakowania Bornholmu. Niemcom też nie podskoczymy żądając repracji, bo najwyżej po pysku dostać możemy. Jakby nie spojrzeć, wszystko dla nas jest mało nieciekawe, a konstruktywnych pomysłów jak nie ma, tak nie ma. Może więc zróbmy tak: pokazując naszą aktywność wojskową w budowie nowego teatru wojennego, zacznijmy okupować Antarktydę, powołamy w kamasze ze dwa tysiące pingwinów (przystosowanie do terenu) i krzyknijmy „ONA NASZA” na forum ONZ. Co prawda, od 1997 roku mamy tam swoją arktyczną staję badawczą, ale nic z tego nie wynika. Możemy też pokrzykiwać buńczucznie „nie oddamy lodu gdzie nasze pingwiny” Zawsze to coś znaczy.
Ot, co…