Klękacie po kaplicach
noce modlitwą dręczycie
gdy tymczasem wystarczy
głęboka wieczność
chwilowych ametystów prawie wiecznych
bo krąży niezmiennie chwałą promienistą
na wysypisku złomu
gdzie pogięte krzyże swój sens utraciły
rudowłosej pochodni w piegi
żadne wiatry nie zgaszą
bo syn matki bolejącej z Falludży
jakby wchodził w nicość
i jeszcze –
i jeszcze –
i znowu jeszcze
taka potrójna szubienica z czci i wieczności
bo Bóg w weekendy umiera a w poniedziałek odżywa
a przecież życie dzieje się samo
bezwzględne dla słabych
i nie trzeba wierzyć
że drzewa to wcale nie wiatr
a z chorą na rozum pliszką trzeba ostrożnie
ale jej ujmujące zachowanie
przemawia do mnie wymowniej