Z twarzą niby alkoholik
wloką ilekroć czuje się sam
po pustych zakamarkach umysłu
ze nie starcza na to milczenia
poprzez amfilady pokojów tortur
lamentują obłudnie nad swoja nędzą
za nic nie chcą puścić
trzymając kleszcze przejrzyste zagadkowe
wyrwane ze ślepego lustra
rąk moich własnych
jak psy czarne co wieczorem
do nóg przypadają
cała reszta to rzeczywistość rzeczywista
która nie jest oczywista
cała reszta bardziej niepotrzebna
niżeli życie
co wykopuje dół pod mój cień
a sięga już do piersi
i pójść można kamieniem na dno
w pokłady spopielonych drzew