Wyrzucony z arki
Maciej Jackiewicz
brudnego gniewu pianę toczy
która jak potop się przelewa
na zgarbioną grzechami posturę
z wyciśniętą na twarzy tapetą
raz dziennie ślepe otwiera oczy
słowa jak kolczaste drzewa
bez sumienia w bólach rodzi
kolejne myśli na makulaturę
matoła widzi nie człowieka
nie zadrży mu dłoń żylasta
co noc się budzi martwa powieka
kiedy śni wysoką złotą górę
na ołtarz ofiarny rzucić takiego
jak czarnego barana
za win odkupienie
za takie same szare wieczory
kiedy do nienawiści
zmierza chwiejnym krokiem
odeszły dawno znajome cienie
zostanie cuchnącym śladem
którego nikt nie ogarnie
choćby zakrwawionym okiem
zawiść jaka ty jesteś zabawna
nikt tak nie umie dręczyć jak ty
tak koszmarnie
lejąc nieustannie krokodyle łzy
zatruty własnej cykuty jadem
zginie nieuleczalnie chory