Dziś o piątej rano wstałem
od razu za okno spojrzałem
świt mglisty szary zadumany
sad pływał w mleku zdyszany
Brzmiało mi ptaków świergotanie
i koników polnych podniosłe granie
nie spała wcale diamentowa rosa
i brzęcząca głodna zabłąkana osa
Żaba jak lekkoatletka w dal skakała
znajoma kotka z wędrówki wracała
pająk na werandzie sieć budował
pies wysportowany biegi uprawiał
Odłogiem stały pożółkłe liście i trawy
para skowronków skłonna do zabawy
chcące wejść do sypialni surfinie
pochylone za szybą w wazonie
W oddali pokryte bielą ziewały góry
wyginały się drzewa przyrody córy
całkiem zaspane są domy sąsiadów
cudnie wtopione w kwiatostan ogrodów