Widzę modre jezioro.
Niebo nad nim niebieskie,
niby brzytwą od tafli odcięte.
Powiew wiatru niczym
szelest skrzydeł motylich…
I pierzastość chabrowa,
wrzosowo seledynowa
utopiła się w bezmiarze fal.
I nagle jedność. Przestrzeń
jednolitym blaskiem skrząca.
Szmaragdowa spójność
jeziora i nieba. Wieczność.