Wczasowe perypetie

Antonina-MarcinkiewiczWczasowe perypetie
(Monolog – humoreska)
Antonina Marcinkiewicz

Czas wakacji, więc wypada podsumować swoją kasę i zakrzyknąć z głębi duszy: morze albo góry nasze! Rekreacja, wypoczynek, odchudzanie, sport, zabawa i nadzieja rozświetlona blaskiem towarzystwa w pubach.

Dwie spotkały się na wczasach. Jola lubi tańczyć, hasać, śmiać się i żartować, ba, czasami poflirtować. W oczach ma zalotne błyski, typ z niej widać towarzyski. Nie ocenia, nie plotkuje, odmienne poglądy szanuje, nie chwali się, nie narzeka, urodę jej widać z daleka, chciałoby się z nią przebywać, spacerować, dyskutować, pierwszą damą ją mianować.
Druga to jest pani Hania, okaz z innego wydania; zasadnicza i złośliwa, ba, czasami uszczypliwa. Drażni ją pogoda Joli, ona poważne dyskusje woli, krytykuje wciąż, nie słucha, kompleksy jej sterczą z ucha, lecz ona siebie nie widzi, ona z pani Joli szydzi. O mężu swym opowiada, jaki to wspaniały mąż, jak ona go kocha wciąż. Ona to kobieta prawa i w głowie jej nie zabawa, bo zabawa to rozpusta, bawi się kobieta pusta, która lekko się prowadzi, wódkę pije, męża zdradzi i Jola jej się taką widzi.
A pogoda figle płata, deszcz zacina dobę całą, czas jak żółw stary się wlecze. Nuda – skryty ludożerca, zżera ciała wciąż gotowe, bez względu na status prawny i walory nietypowe.
Dnia pewnego deszczowego na herbatkę do tych pań przyszedł z ciastem i szampanem jeden też znudzony pan. Zwykły człowiek, z dobrą twarzą, o jakiej kobiety marzą, gdy je życie nie rozpieszcza. Coś miał z księdza, coś miał z wieszcza, w karty grać zachęcał panie, no i było wielkie granie. Pan rozdawał i przebijał, robił drinki i popijał, jednym słowem urok siał, zaglądając w oczy dam.
Jola świetnie się bawiła, nawet z panem zatańczyła, zaśpiewała, uśmiechała, komplementy odbierała z wdziękiem, mądrze, urokliwie, pan przyglądał się wnikliwie, coraz czulej, coraz tkliwej, chyba trochę się zalecał. W zachowaniu drugiej pani, tej krytycznej damy Hani, nastąpiła dziwna zmiana; płoniła się pod wzrokiem pana, piła kawę, piła drinki, tylko z panem tańczyć chciała, o mężu nie wspominała, telefon swój wyłączyła, dla pana była przemiła, wyraźnie kokietowała.
Nocą pani Jola śpi, pochrapuje, o czymś śni. Hania płacze rozżalona, już nie jest z niej dobra żona. Ona przyszłość wiąże z panem, ona Joli znieść nie może, bo rywalkę w Joli widzi, jest po prostu zakochana i rozkochać pragnie pana.
Ale wczasy się skończyły. Pan pożegnał obie panie i odjechał autobusem, by z rodziną zjeść śniadanie. Jolę zabrał mąż troskliwy, ucałował, był szczęśliwy, że do domu wraca zdrowa. Tylko biedna pani Hania chce zatrzymać czasu bieg, nie chce wracać już do męża, życie jej straciło sens.
Morał sam się tu nasuwa; pierwsze wczasy, miły pan i rozgrzeje się serduszko najbardziej zgorzkniałych dam. Na nic śluby, zarzekania, zakocha się nawet Hania.
Rekreacja, sport, zabawa, odeszły na dalszy plan, a dokonał takiej zmiany jeden człowiek, zwykły, też znudzony pan.