Archiwum kategorii: Marek Górynowicz

Ryboły

Ryboły
Marek Górynowicz

usiedliśmy przy niebieskiej cerkwi
pamiętasz kiedyś byliśmy młodzi
dziś pozostał ten sam uśmiech
i niewinne dziewczęce spojrzenie

na grobach dziadków iskrzą znicze
odwróciłaś kwiaty w nasza stronę
wspominając w malowanych słowach
Wiecznaja pamiat – Człowiek cierpi i kocha

w następnej zwrotce już płynie rzeka
między pamięcią a snem błyszczy Narew
szukasz dawnego echa w tajemnicy życia
słońce zakrywa powoli usta

utkany z kawałków wieczornego nieba
z zapachu łąk kolorów dyni
wspomnień powietrza ludzi i cieni
podlaski krajobraz letniej chwili

ranek w Turczynie

ranek w Turczynie
Marek Górynowicz

pod sku­lonym słońcem
bur­szty­nowe ko­nie stąpają za horyzont
tyl­ko im ufa wiatr
bojąc się szcze­rości kobiet

marzy­cielom wys­tar­czy ka­wałek nieba
i ka­mien­ne scho­dy donikąd
rzad­ko ot­warte okno
z niedopałkiem codzienności

w spadających obłokach
nasze usta z koniczynką
beztroski podmuch dnia
i ta cisza niemego szybowca

słowa ocierają się o stukot
zgubionej podkowy

Żoliborz

Żoliborz
Marek Górynowicz

w nowym wcieleniu
balkony rozdają kwiaty
rudy kot dokańcza akt
z zamysłem szczekania
na przyjaciół

aktorzy w ciepłym mleku
sfermentowali noc
kefir kefir kefir
na początek dnia

za oknem zabrakło nieba
dziś tylko ptaki i kawałek
porzuconej chmury
tramwaj rozjeżdża Żoliborz

oczy szukają jesieni
widząc konające kleszcze
pod pachami mostu

Warszawa – 24 zero trzy

Warszawa – 24 zero trzy
Marek Górynowicz

w oddechu wiatru kilka smaków
późna Warszawa w bielańskim gaju
Bazyl i ja
błąkamy się po stołach kończącego dnia

oliwkowe mrugnięcie gasi miasto
można do woli wybierać
menu jest bogate w kolory nocy

z wirujących talerzy wyskakują
zielone pory
każdego roku na ciepło

tu czas omija wskazówki
wędrowcy kończą bieg
blaszane koty
spadają z tacy

wspomnienie (sobota)

wspomnienie (sobota)
Marek Górynowicz

między wskazówkami czasu
kilka zdjęć
ten wieczór będzie dla seniorów
pierwszy raz w Michałowie

otoczeni parkiem
i stawem z zielonym oczkiem
smakujemy jagodowe ciasto
pachnie sierpniem

słońce gaśnie w kuflu piwa
pan w karcianych spodniach
zapala lampiony
teraz szukamy nieba

jest cisza i wykoszone pola
w strumieniu mroku
rozbiegły się koty
wrony klaszczą na dobranoc

szukając cichego portu

szukając cichego portu
Marek Górynowicz

na brzegu dłoni
słońce
to na początek
tak niewiele potrzeba
świtanie i morski wiatr
potem
między ciałem a niebem
jest chmura pełna łez
i statek w muszli schowany
samotne kotwice
toną w głębinach

stacja Hołówki Duże

stacja Hołówki Duże
Marek Górynowicz

obłok
zdmuchnęłaś trzykrotnie
potem był wiatr
rozwieszony motyl
urwał się z cienia chabrów

kilka kropel dalej
deszcz odmawiał litanie
pijani dzielili kieliszek
na czworo
życie odbiło się echem

na kocich ogonkach
zagubione ścieżki
tu mruczy każda chwila
na pustym peronie
chybocze się ostatni wagon

przemijanie (*)

przemijanie (*)
Marek Górynowicz

na schodach spóźnione dzieciństwo
satyryk rozdaje cukierki
możemy już rozwijać
na trzy cztery

i nastaje wiek średni
wtedy brakuje czasu
na poranną kawę
i okno z marzeniami

potem między spacerem
a psem z artretyzmem
szukamy smyczy
buty idą pierwsze

za drzwiami
jest siwa nić
i ostatnie zdjęcie
w papierkach porzucone

wczoraj

wczoraj
Marek Górynowicz

w mglisty poranek
samotna
ogarnięta lękiem

skryła się w moich dłoniach
biała jaskółka z papieru

wiersz o przemijaniu

wiersz o przemijaniu
Marek Górynowicz

jest zieleń
odnaleziona
dalej pagórki i skrzydła ptaków
strumień toczy krew
ostatni wers sączy atrament

na starym cmentarzu
zakwitły szafirki
samotny Chrystus
czyta wiersze
zmarli odeszli z marzeniami

zostały pękające nagrobki
i bezdomny poeta
linijką wiersza zraniony

port Mandraki

port Mandraki
Marek Górynowicz

przytuliliśmy się w koty
bawełniane fale
nakrywają lazurowe morze
pod wiatr

na turkusowym niebie
kolejny samolot
maluje cień
na twarzy Heliosa

w kolorach oleandrów
Dionizos częstuje winem
bugenwille zakwitną jutro
przy porannej kawie

w twoich egejskich oczach
czytam ostatni wers
dłoń zakrywa usta
zapachem pomarańczy

fioletowy weekend

fioletowy weekend
Marek Górynowicz

na ostatniej stronie albumu
ciemna strona księżyca
w oknie
kilka niewyekspediowanych gwiazd
to nie spam
wielki wóz odjechał w ciszy
smakosze nocy
kołyszą się na kawałku nieba
pierwszy kogut zapieje o poranku
drugiego zjedzą w rosole

w ramkach Kleosina


Marek Górynowicz

a o kwiatach to możemy pomalować
otoczeni igłami lasu
oddychamy ciszą

to tu usycha lipcowy deszcz
nie ma krawężników i ulicznych bram
nawet nie widać naszych zmarszczek

malujesz dłońmi cień
miniaturkę chwili czuły uśmiech

uzależnieni od marzeń i kolorów dnia
przenieśmy niebo w naszą stronę
obłoki wędrujące ptaki
i ten lecący w oddali samolot

czas niestety wracać
ponagla nas niedziela
czarny pies
i kończy się ostatni papieros

trzy gwiazdki

trzy gwiazdki
Marek Górynowicz

mój sen ma smak cytryny
na pięciolinii suszą się ryby
nuty pożarły koty
detoks
napisałem list
bez słów
znaczka i adresu
do nikogo
kwaśne myśli
obłożone żaglami
z morskiego wiatru
powiewają czarną banderą
stand-up
literują kotwicę

* * *

* * *
Marek Górynowicz

wspomnienie
żywej duszy na niebie
potem lekki wiatr

karłowate obłoki
otworzyły muzea
powstał czas

na obrazach kobiety
zrzucają mokrą bieliznę
za oknem ustał deszcz

nastaje noc
pierwsze gwiazdy
pojawiły się w lustrze

zielono czarna chwila

zielono czarna chwila
Marek Górynowicz

przyjechałaś fokusem w kolorze straży pożarnej
ktoś się śmieje że znasz tylko połowę liter
nie masz snów i nie liczysz swoich lat
w drodze zapinasz pasy tylko pasażerom

Twoje cierpkie wizje zna tylko proboszcz
on jedyny w ciebie wierzy
nie stracił wiary gdy mówiłaś mu o Bogu
wtedy na chwilę zgasło światło

za zakrętem zawsze czeka anioł
to taki podróżnik jak mówisz na gapę
wieczny tułacz opiekun
bierny w swojej miłości do kobiet

za ostatnią chmurą będzie mała wieś
czerwcowe łąki domek i zielony płot
czarny kot przebiegnie drogę
pierwszy i ostatni raz w Twoim życiu

* * * (2)

* * * (2)
Marek Górynowicz

w lesie nie ma zbytecznej zieleni
brakuje tylko kilka wersów
promieni słońca

świat wędruje po drugiej stronie rzeki
przez most turkoczą kolory aut
we wszystkie odcienie prędkości

cisza
ukryta w kieszeni prawego brzegu
przytula rozrzucone wiersze

wędrowcy przysiedli na skraju kartki
echo miasta wygasza zieleń
wiatr porywa ptakom skrzydła

Amsterdam

Amsterdam
Marek Górynowicz

nad kanałem jest pas zieleni
gdzie krasnoludki piją alkohol
owinięci w plasterki sera

w imię wolności rowery
wyzbyły się łańcuchów
kręcąc do woli przemierzamy
chwiejne domy i uliczki

pod czerwoną latarnią… się koty
w flakonach przytulają kwiaty
zielone lizaczki rozdają
martwi widzowie doktora Tulpa

Peron

Peron
Marek Górynowicz

Dotarliśmy do stacji Starosielce
starsi ludzie wieczorową porą
nie otwierają drzwi nikomu
nieufnie żegnają pociąg

na wieży ciśnień obłok wron
ścieli pióra na dobranoc
w dole dzieci głaszczą telefony
nigdy im nie zabraknie bajek

w pustej przestrzeni nie ma jutra
twarze w maseczkach szukają uśmiechu
na odległość wdechu i wydechu
omijają martwy peron

na dobranoc zostań w domu
rankiem listonosz rozniesie świeże maile
awizo nieobecnym i gazetę Pani Marii
być może
odjedzie tym o dziesiątej sześć w kierunku Moniek

bilet w jedną stronę

bilet w jedną stronę
Marek Górynowicz

zajmuję miejsce
twarzą do miasta
za oknem rozsypane bloki
i betonowe zagajniki

wiatr otwiera pusty przedział
nieświeży podróżny
pierwszą małpkę

karciane damy
ostatnią trybuną ludu
z powagą czarnego jokera

otok dzikich kotów
spłoszył przekwitłe mniszki
po pierwszym jazgocie
kolejny peron

twój telefon rozbujał słońce
spóźniony Ondraszek przyjedzie jutro