Archiwum kategorii: Uncategorized

Ułamki

Ułamki
Marian Jedlecki

Wygnać mnie z samego siebie
ale jak mam psychicznie przejść
przez własny Mur zamkniętej twierdzy?
Kiedy szturmuję siebie
i własną klęskę
bo świadomość nie może
widzieć siebie Zwycięzcą

jeżeli jestem królem samego siebie
cóż mi po Abdykacjach siebie
i tak zawróci bólem bo jest cierniem w sobie
w lukach pamięci i nie umie ustalić
kiedy się zaczął
albo był Czas kiedy nie było go wcale

przecież wiem –
nie ma Przyszłości prócz siebie
bezmiar obejmuje własny Czas
dostatecznie pojętny aby wróżyć
z niego Nowy Ból
bo ułamek Człowieczeństwa wciąż nie może
połączyć się w całość
bo znika zasada ułamkowego złotego środka
w sztucznym Świecie kształtując Człowieczy Los

więc dlatego gasną dla mnie wszystkie Słońca?

Ludzie z Mroku

Ludzie z Mroku
Marian Jedlecki

Każdą myśl tworzę słowem
ubieram w jedwabną koszulę
bo nie dałem siebie tylko jednej
jak gdyby ręka Wszystkości
usiłowała haftować Słońce
zaznaczać grubą krechą rzeczywistość

wy ludzie wełniani wychowani w Mroku
cóż byście wyczyniali sobą
blaskiem oddani cieniom
w południe z ciemnego Granatu
co innego później
kiedy siebie zmieniacie w pewność
zbyt pochopnie zbyt szybko
zbyt pewnie niepełną pewnością
ale Słowo które z zasady zbyt lekkie
sobą się w was staje
i żąda ofiary całopalnej od Życia nieprzerwanie
więc kim jest wtedy Człowieczeństwo
zasznurowane w Miłość?

Fiksacje z cyklu Stan Rzeczy

Fiksacje z cyklu Stan Rzeczy
Marian Jedlecki

Zagubiony w trakcie trwania
zagubiony w trakcie fikcyjnego dualizmu
kiedy świat mgli się w oczach
właśnie kiedy Wieczność ma się pogrążać
wraca oddech w sali ratunku
czasem z szumem skrzydła Gabriela się cofa
jak po tamtej stronie zniechęcona fala

ten będzie chciał zrozumieć jego tajemnice
jak marynarz co słyszał krzyk topionych
jak ktoś przerażany zbrodnią
i wszedł w obłęd Siebie

następnym razem zwlekać hamować tempo Czasu
niech stulecia wloką się leniwie
kołując Cykle

panie –
daj mi moc Herkulesa
bym zamiótł Stajnię Augiasza
albo kochał kobiety i ich cienie
daj mi Ojczyznę bym święcił jej pejzaże

lżył lub chwalił czoło wieku
jego nędzę do opisania dialektyki
albo ostatecznie daj wódki
abym pił i ejakulował
bo poetów trzeba zużywać

Stan Skupienia

Stan Skupienia
Marian Jedlecki

Z moim Towarzystwem
staram się słowa nie rzucać
dlatego w samotności wydrukowanej
roje gwiazd odwiedzają i zaglądają w duszę
więc nie mam im za złe milczenie
choć gościnnie nie potrafię odpłacić rewizytą
bo i tak widzą podziw w mojej twarzy
widzą relatywizm uprzejmości

bo i tak będą badać wspólnotę
Rozszczepionego umysłu
mózg rozerwą na dwie części
a chcę zszyć
nie mogę
bo to nie są dwie połówki jabłka
pasują do siebie w sposób Żaden
więc Następstwo bezgłośnie się odplątuję
jak kłębek na podłodze

więc krzyczy że jest pierwszym z żywiołów
albo ostatnim jak kto woli
co posiadł moc oczyszczania w magii tabletki
jakby w kolejnym skupieniu materii

Sofistyka Obłędu

Sofistyka Obłędu
Marian Jedlecki

Sofistyka Obłędu

Za każdą chwilę ekstazy (jeżeli jest)
płacę momentem udręki
w nierównowadze chybotliwej upadków uniesień
za każdą sekundę Szczęścia (jeżeli jest)
oddaję grosiwo nieufne nędzne grosze łez
zamknięte w szufladzie BYTU

bo w moich dniach pracują ciągle
ptaki myśli a tylko kilka z nich
tylko w zadawnione drogi
zwraca spojrzenie stamtąd
to w tych chwilach Niebo wiekuiście
pokazuje sofistykę obłęd
jako błękitno zielony błąd

to tylko szalbierstwo
siedzące we mnie zbyt jawnie
pozorem łudzi rzeczywistością Życia
gdzie pod ołtarzem Nieba
spożywam mój grzeszny chleb
popijając winem Nieśmiertelności

ale ja udając atom Wszechświata
zwijając uciekające liter
daję sobie prawo do olśnień
aby podróżować na skrzydle Anioła
goniąc ducha zgryźliwego
w niepełnej jego świadomości

Odyseja

Odyseja
Marian Jedlecki

Dreptać po Nieszczęściach umiem
Każda ich droga to rozkopany strumień
z bagna które przejść muszę
a w radości w cofnięciu na równej drodze
upadam pijany i opity koniecznością
zmiany rzeczywistości nicowanej
na uciechy wioślarzy z obrazu „Wioślarze” *

nie śmiej się – „zrozum wysłuchaj mnie” *
tak działa na mnie Rzeczywistość
ten likwor szaleństwa
stopić się w nim to ból jedynie
balastu dyscypliny wełniaka
trzymany indoktrynacją w meandrach głupoty
bo dać odpór szaleństwu
to obudzić z zamroczenia
Człowieka który Himalaje potrafi przeciągnąć
I to jest tak krzepiące że pisania nastaje potrzeba

a jednak nie chcę –
Natarczywość wymuszaną ponurą wizją
włożę do pociągów jadących w przeciwnych kierunkach
jak w przypowieściach co łamią się pierwsze

ale co będzie kiedy złamią się wszystkie
jeżeli Goliot się nie przebudzi?
i jak to powiedział Bóg,*
zakładając nogę na nogę,
widzę że stworzyłem całą masę problemów
ale bardzo niewiele w nich poezji.

*Obraz „Wioślarze” pędzla Gustave Caillebotte
* Czesław Miłosz z wiersza ”Przebudzenie”
* parafraza akapitu wiersza “do dziwki która zabrała moje wiersze”- Charlesa Bukowskiego

Moja Apokalipsa (z cyklu Stan Rzeczy)

Moja Apokalipsa (z cyklu Stan Rzeczy)
Marian Jedlecki

Czasem nagle Natura
uderza mnie w moich zmysłów twarz
jestem zmieszany zaniepokojony i chcę to zrozumieć
nie wiedzieć dobrze jak, po co ani co

dlaczego?
bo nikt mi nie nakazał zrozumienie
bo wszystko wszystkości i tak jest
jakie jest
i tak jest
jak jest
przyjmę to ale nie podziękuję jak „Miles Priscilli”*
aby nie „drogowskazić” ważności swojej

a jednak wyróżniam się z Niebytu
ułomną własną filozofią
szukam własnej wartości
czasem malejącej jak codziennie
przez przełamaną szufladę butów
ale ciągle ogromny w moim mniemaniu
z Kalwarią jaką jest Kochanie

matko od różańca –
dotknij mnie uczuciem bo miłość o której mówisz
tylko ona może być dla mnie Początkiem
wtedy wybiegnę z objęć samotnego pokoju
zdobędę kromkę czerstwego chleba –
wymodlonego –
i dam tej niewidzialnej nierealnej
ale niezbyt odległej od słów
które dają się same i zapadły w duszę
a wtedy stanie się moja Apokalipsa

*Postacie z opowiadania Longfellowa pt „Courtship of Miles Standish”

Kohabitacja (z cyklu Stan Rzeczy)

Kohabitacja (z cyklu Stan Rzeczy)
Marian Jedlecki

Wygnać mnie z Samego Siebie
a może opluć-
to dopiero ogłuszona sztuka
bo jam mam serce niekonieczne
przedzierające się przez swój własny
chochoł z niedokończonej twierdzy

kiedy rozkopię duszę
czy to po własnej klęsce
Świadomość musi we mnie widzieć
Zwycięzcę –
skoro jestem w sobie kohibitacją
rodzeniem siebie i wzajemnie

cóż – obrońca Abdykacji
siebie przez Siebie
w ramionach Spiralnej
ja tułasz –
ja
ja Itaka
ja Odys
bo od początku Wybuchu
zliczam wciąż od nowa
niesforne drewniane paciorki
wydartego ciupasem różańca
z woreczka foliowego zakłamanych

Odmiany bezsensu (z cyklu Stan Rzeczy)

Odmiany bezsensu (z cyklu Stan Rzeczy)
Marian Jedlecki

Odmiany?
gdy sens zmienia kłamstwa
wahanie –
gdy Słońce chwałę rozmieni na chwały
do rozmiarów tego co zaszło
czy naprawdę jest Doskonałe
jak przesyt kiedy czterolistna kończyna
unurza się w rosie
dopiero w tedy poczuję przesyt tobą Panie
zabawko porzucona przez pokrzywdzonych

ta prawda narasta we mnie bezsłownie
jak czarna perła lub meduza
z głębi o której wiadomo
że tylko Morze samo coś sobie odgrywa

tak bez końca jak serc ludzkich scena
choć może teatr zamknąć
to nie wymaże tekstów dramatów przedstawiania
historii Julii i Romea
kiedy odliczamy swoją wartość w oczach – dusigroszach
a z zagadka Nieba cóż począć wtedy?
kiedy Sfinks milczy kamiennie
bo może sam jest odpowiedzią
i odmianą zapomnianej zagadki?

Fragmebt mojej książki “Obłęd” przygotowanej do druku

Fragment mojej książki “Obłęd” przygotowanej do druku
Marian Jedlecki

Otóż jestem sensualistą, moja namiętność życiowa polegała na tym, aby spróbować wszystkiego, co dozwolone i niedozwolone, żeby zabijać bez względu na skutki, strach przed samym sobą. Gustowałem nie tylko w trunkach, gustowałem w kobietach. Hazardu nie znosiłem nawet w miłości. Chociaż moją najtrwalszą miłością była pierwsza dziewczyna, Grażyna. No i moja z samotność z wyboru. Tak, moja samotność i ciągłe spojrzenia. Poranna marszruta do łazienki i do komputera. Usiłowałem żyć pełną piersią, ale mało to, komu się udaje, więc i mnie się nie udawało. Zawsze jakieś niewczesne skrupuły albo pech, albo coś podobnego. Zawód miałem wymarzony i “pływający”, czyli byłem marynarzem, przynajmniej kręciłem się po świecie. Cóż, mając czterdzieści parę lat, przeżywałem kryzysy, o czym wiedziała tylko moja mama i lekarz. Popadałem w taką depresję, że usiłowałem popełnić samobójstwo albo uciekać w bezmyślność. Nic to takiego jak wiadomo – ot, takie bezsłowne wołanie o pomoc. Leczono mnie w oddziale szpitala psychicznego paskudną chemią i to tak skutecznie, że całej wstrętnej kuracji nie zapominam. Zawsze byłem wrażliwy na stres, ale wtedy bliskie mi osoby tego nie bardzo to rozumiały. Cóż, takie to były czasy, a wiedza lekarska do wielkich nie należała. Świat zamykał się głucho przede mną, nie mogłem pracować, pisać, słuchać radia, bywałem w morzu nicości i martwoty, to i uciekałem w alkohol, a wtedy lęk wyganiał mnie na balkon, gdzie dusza prawie wyskakiwała z piersi. Ostrożnie, bardzo ostrożnie rozglądam się z wysokości, ale nic się nie dzieło. Dużo dwunożnych mrówek z reklamówkami. Więc powolutku wychodzę z samotni. Raptem – syrena, megafon ogłasza: ludzie ukryjcie się przed wariatem! Trzask – Oho, już wprowadzają stan nadzwyczajny! Więc przygotowuję się na każdą okoliczność! Żadnych gwałtownych ruchów, bo skończy się katastrofalnie. Poprawiam torbę na pasku, łokciem do boku przyciskam. To ostatnia rzecz, którą nie wolno mi utracić – tam piersiówka. Jestem sam. Strach. A wokół – obcy. Wieczór nadchodzi. Idzie czarny cień. Gdyby tylko wiedzieć, co mi grozi.
Spoglądam za siebie i spoglądam. Nie jest aż tak źle, na razie sytuacja pod kontrolą. Więc emanuje z niej mimo groźby, jakiś urok syndromu sztokholmskiego. Osobliwe bywają takie ambiwalentne odczucia. Czy można się domyślić, co czuje zagubiony wśród łowców głów? Ok – mam się wciąż na baczności i uważam, aby mi nikt nie stanął za plecami. Trochę gęsiej skórki na plecach, ale to nic. To nic…

Heteronim

Heteronim
Marian Jedlecki

Zatem nazywam się Heteronim
bo tak zaplanował ten co mnie płodził
nie bardzo wiedząc
co ma na desce kreślarskiej
jestem nim ale tylko ciałem
i przez to AME ENCHANTE*
jest pełna myśli ale nie prostoty

ale mój Heteronim sprawia
że nic mu nie robi różnicy
wtedy “Być a nie Być”
czuje że nie sprowadza dylematów
bo mieszka w białym domu mojego Jestestwa
i to definiuje mnie samego

taka to poezja zadziwiająca nicością
co przynosi rozczarowanie bez złudzeń
i trzeba wychodzić w morze by przeżyć
dlatego zaczynam rozważania
„Sam ze Sobą’”
a ty złośliwie grabisz moje myśli
wprowadzając głębokie ciemności

a natarczywość z jaką wymuszasz uwagę
to ponura wizja ważona przez ścierwniki
w przeciwnych kierunkach miernoty
i to przez heteronimy

AME ENCHANTE* – dusza zaczarowana

Rozczarowane Sny (z cyklu Stan Rzeczy)

Rozczarowane Sny (z cyklu Stan Rzeczy)
Marian Jedlecki

Wieczorami gram z sobą w pięć „Siebie”
na pokornej ławce zdartej farby
poważnie jak przystało na stwórcę i poetę
jakby każdy Siebie był osobnym wszechświatem
więc bardzo niebezpiecznie
byłoby dopuścić by „Siebie” spadł na kamienne schody

dlatego odkryłem zielonego niedźwiadka
sen – czy to jawa?
bo opowiada o dziewczynie o kwiecistych włosach
wie że nie lubię kiedy kwiaty umierają
i nie rozumie że one śpią w mojej duszy
często budzą późną nocą bawią się moim „Siebie”
kładą jedne na drugie klaszcząc z uciechy w dłonie
śmiejąc się do mojego snu
tworząc niedokończony wiersz Życia

Do Synka ( z cyklu Stan RZeczy)

Do Synka ( z cyklu Stan RZeczy)
Marian Jedlecki

Bo widzisz
kiedy odejdę synu
nawet kiedy mnie nie pamiętasz
to weź mnie za rękę
bo zrobisz to dla swojego świata

zabierzesz moją chorą duszę
zrobisz z niej innego Kogoś
taką normalną istotę ludzką
opowiedz historię dobrego istnienia
bo nie chcę znowu śnić o nieistnieniu
więc daj mi swoje sny abym ciebie rozpoznał
aż narodzę się któregoś dnia
bo ty wiesz dlaczego i którego dnia

bo jestem w opozycji do deizmu kartonowej wiary
dlaczego – nie wiem ty mi to powiedz
czy błędy znowu w cechowości panteizmu
przenikają w mój nieprawdziwy świat
reinkarnacji przeczytanej książki –
ale ja twój znak rozpoznam
zamieniony w zapach Wieczności

Ja Wers

Ja Wers
Marian Jedlecki

Przyjmuję cięgi od Życia
bo to na białej kartce zapisane
spokojnie bez pretensji jak człowiek
po prostu przyjmujący
czy w tym jest obojętność w fakcie przyjmowania?

a może to fakt wybitnie konieczny
z trudem pojmowania tego
jakby naturalnie nieunikniony

w tym sensie zastanawiam się
czym jest indoktrynacja złośliwości niedomagań
i zło które się zawsze przytrafia
czy to nie zima mojego Ego i życia?
nieregularnego którego praw nie znam
bo istnieje na mocy wybitnego przeznaczenia

po co ta kartka co daje nadzieje „bez winy”
kiedy ktoś stara się zaprzepaścić moje człowiecze szanse
tworząc iluzje „pół drogi do siebie”
do zrozumienia ja –
ludzkiej drabiny konkretnego Wersu

W Klinice Bólu

W Klinice Bólu
Marian Jedlecki

W klinice bólu (stan Rzeczy)
Sporo za dużo mówisz o cywilizacji kolego bolesny
że nie taka albo nie powinno jej być
mówisz że cierpisz jak większość
z powodu ludzkich zachowań
postawionych i nicowanych na opak
mówisz –
gdyby były inne mniej bym cierpiał
samemu sobie wmawiasz że skoro są takie
jak je wyobrażasz byłoby lepiej

a ja słucham ale ciebie nie słyszę
bo po co miałbym słyszeć?
słuchając nigdy bym się nie dowiedział
gdyby sprawy były inne byłyby tylko inne

ot i wszystko –
ale gdy sprawy mają się tak jak nierozpoznanie
to tak jak chcesz i tylko tak nie inaczej
oj, żal mi siebie bo ból mnie nie rozpieszcza
i tych których łamie Życie
bo chcą wymyślić maszynę do tworzenia Szczęścia
wtedy władzę nade mną będzie miał nie ból a uczuciowa biskość
i cóż z tego że używana plotkość poddaje mnie labilnie?

chciałbym mieć więcej czasu i spokoju bez bólu
aby to przemyśleć abym wiedział że jakoś we mnie żyje
ale ja czuję bo żyję aby wiedzieć że Jakoś etc
w oczach ludzi w białych uniformach.

(w klinice 24.10. 2021)

Atrofia Czasu (Stan Rzeczy)

Atrofia Czasu (Stan Rzeczy)
Marian Jedlecki

Codzienność Czasu przerasta mnie przeraża
jak Bruno Schulza
często nie staje mi słów
kiedy muszę a może chcę
zobrazować jakąś myśl
przemyśleć jakoś Rzeczywistość
dźwięku pękającej struny j
jak kwilenie umierającego orła
i ciszy która imituje głos
płatnego tworzenia neologizmu

skoro esencja myśli nie jest jej wypowiadaniem
to musi być przemyśleniem
tak jak w konglomeracie Czasu Rzeczywistego
zatem – wszystko co jest to jest
bo reszta to projekcja snów
z pytaniami –
po co
komu
dlaczego
co innego później kiedy siebie znieważamy
pewnością zbyt pochopnie nazbyt pewnie
bo później to tylko patrzeć i słuchać
jak płomienie świec żałośnie
rozmawiają o Atrofii Czasu i jego samotności

Dysforia (z cyklu Stan Rzeczy)

Dysforia (z cyklu Stan Rzeczy)
Marian Jedlecki

Wpół do drugiej w nocy –
budzę się i zasypiam
istnieje we mnie miałkość chwili
pomiędzy snem a snem budzę się
bo jestem w przemianach nierzeczywistych

rozdrażnione bajki na niby
Tomcia Palucha Sinobrodego i Alibaby
a potem biblia z historią Nazarejczyka
wszyscy poeci i filozofowie
ponad sensem poematów głupio rozciągliwych
oj –
dopiero dzisiaj wiem o wydarzeniach w prawdzie

że drewno płonie dlatego że płonie
nieporozumienie to rzeczywistość Rzeczywistości
Słońce mogło być przy nadziei
bo już go nie ma i słów brakuje z wszystko tego co zostaje
a to coś czego nie miałem jest zadośćuczynieniem
Wszystkości bytu zawsze obecnego

to dlaczego już nie jest święte patetyczne i naiwne?
dlaczego jest samowolnie twórczym słowem
a ja muszę zapełniać tym co jeszcze nie istnieje

czyżby?

Mistycy (z cyklu Stan Rzeczy)

Mistycy (z cyklu Stan Rzeczy)
Marian Jedlecki

Przeczytałem kilka stron książki
poety mistyka któremu mentem się pogwałcił
śmiałem się jak ktoś co zna samego siebie
bo ja czasem płaczę często klnę
dlaczego?
bo poeci mistycy to szaleni filozofowie
a filozofia tłumaczy sensy – pozorne

to dlatego mistycy powiadają że kwiaty to dusze
pogubionych w sensach poetów
a jeszcze że kamienie to wiedza
bo kamienne cierpiące dusze
a i jeszcze –
że woda wpada w stan ekstazy w widoku księżyca

no co mi tam –
gdyby kwiaty były czułe a nie uczulone
nie byłyby ludźmi a kamienie żywe nie siedziałyby po drogach
a w stan ekstazy wpadłyby rzeki czując hedonizm
co wtedy?
nie byłbym poetą z urojenia

trzeba mieć pojęcie
co to kwiaty kamienie rzeki
aby coś twierdzić o ich uczuciach
bo mówienie o tym to mówienie o sobie samym
o błędach swoich wyobrażeń
dlatego dziękować jakiemukolwiek Bogu
że rzeki to tylko rzeki kwiaty to tylko kwiaty
ja to ja
bo zadowolony rozumiem naturę od zewnątrz
a nie pojmuję od wewnątrz
bo Natura nie ma wnętrza
inaczej nie byłbym JA w Naturze
a Ona stawia się w dialektyce dyskursu
ponadczasowego podejścia nawrotu życia

W paralaksie (z cyklu Stan Rzeczy)))

W paralaksie (z cyklu Stan Rzeczy)))
Marian Jedlecki

Jeżeli mój świat bardziej rzeczywisty
niż świat rzeczywisty jak ty poeto
to po co ON dał świat zewnętrzny
jako przykład rzeczywistości?

jeżeli odczuwanie pewniejsze mną
niż byt odczuwalny rzeczy
to po co indywidualnie czuję
i po co pojawia się rzecz niezależna ode mnie
odczuwająca Niepotrzebność mnie do zaistnienia
bo ja zawsze złączony ze sobą
zawsze nieprzechodni
oderwany od siebie w paralaksie

dlaczego i po co idę za innymi nie rezonując
w świecie którego nie rozumiem i nie zgadzam
co snuje niezgodę realną
zależną od kaprysu choroby i konsekwencji
bo przecież świat jest błędem demiurga
i to ja mam rację?

jeśli jest nieporozumieniem
to jest błędem dwunożnych
bo każdy jest błędem samego siebie
więc pytam –
który świat jest prawdziwy
jak cień w Niepamięci
bo znowu Itaka, Odys
tułacz w ramionach gwiazd?

Zadziwienia (z cyklu Stan Rzeczy)

Zadziwienia ( z cyklu Stan Rzeczy)
Marian Jedlecki

Być rzeczywistym to nie być sobą
nie być we własnym wnętrzu
ja nie mam poczucia rzeczywistości
no i dobrze –
bo wiem że ten świat wątpi
że istnieję aksjologicznie
bo wierzę że bajkowy dom istnieje
a ja jestem jego przyjacielem asertorycznie

być może dlatego wierzę bardziej w ciało
niż w obłędną duszę
bo ciało prezentuje się w sensie oczywistym
o ile istnieje dla tych co liczą tace
wtedy jako widzialne można go zgwałcić
albo usiąść i stać byle tylko tyłem
tak z wszelkiej przypadłości

to dlatego moją niegrzeczną duszę
można zdefiniować tylko zrytymi terminami
bo wtedy myślę że rzeczywistość to kłamstwo
dzięki zapożyczeniom z zewnętrznej oczywistości świata
i czasem chciałoby się nie o poranku
a o zachodzie krzyknąć z dozą bezwstydu w pozie –
daruj mi Madonno –
bo oto umarłem na twoich kolanach
tak bez sensu bezrozumnie
jako obraz namalowany Niczym
w mojej bezradności
beznadziei niezapisanych człowieczych szans –
tworząc iluzje

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

Kwiaty Gardenii * Pieśń morza